Przejdź do treści Przejdź do menu głównego Przejdź do wyszukiwarki

Piłka nożna. W wielkim klasyku w Sercu Łodzi Widzew uległ Legii Warszawa 0:2.

To był 74. ekstraklasowy pojedynek obu ekip. Do tej pory 19 spotkań skończyło się zwycięstwem Widzewa, dwadzieścia – remisem, a 34 – wygraną Legii. W czwartkowy wieczór w Łodzi Widzew nie poprawił tego bilansu, zasłużenie przegrywając ze stołeczną ekipą po raz 35.

Przed meczem uhonorowano Franciszka Smudę, trenera Widzewa, z którym zdobył dwa mistrzowskie tytuły. Dodajmy, że zmarły niespełna rok temu szkoleniowiec prowadził również Legię. Od dziś jedną z lóż w Sercu Łodzi oficjalnie nazwano imieniem legendarnego trenera.

W pierwszej połowie byliśmy świadkami bardzo zamkniętego meczu. W 16. minucie Marc Gual długim prostopadłym podaniem znalazł na wolnym polu Ryoyę Morishitę, który strzałem w krótki róg pokonał Rafała Gikiewicza i Legia objęła prowadzenie. W 33. minucie kolejny błąd popełnił Gikiewicz. Bramkarz Widzewa tak wyprowadzał piłkę, że trafił w Luquinhasa. Futbolówka trafiła do Guala, a ten nie miał problemów z trafieniem do pustej bramki i było 2:0 dla gości.

W pierwszej połowie Widzew jedyną groźną sytuację miał w 37. minucie. Po błędzie defensywy Legi, Fran Alvarez, łódzkim po znalazł z piłką tuż przed Kacprem Tobiaszem bramkarzem stołecznej ekipy, ale strzelił obok bramki.

Dziewięć minut po przerwie groźną po kontrze Legii Luquinhas ładnym podaniem znalazł w polu karnym Guala. Hiszpan znalazł się z piłką sam na sam z Gikiewiczem, ale strzelił wprost w bramkarza łodzian. W 55. minucie w podobnej sytuacji po drugiej stronie boiska był Alvarez, ale strzał łódzkiego pomocnika obronił Kacper Tobiasz.

Widzew próbował jeszcze odrobić straty. Strzały z dystansu nie wpadały jednak w światło bramki. Na kwadrans przed końcem kibice w Sercu Łodzi nie posiadali się ze szczęścia, gdy atomowe uderzenie z 14. metra oddane przez Juliana Shehu trafiło w okienko. Jednak gol nie został uznany, gdyż sędziowie VAR dopatrzyli się spalonego.

Tuż przed końcem regulaminowego czasu gry, Patryk Kun, pomocnik Legii faulował wychodzącego z piłką na czystą pozycję Alvareza, za co ujrzał czerwoną kartkę. Chwilę później po kolejnym faulu z boiska wyleciał Morishita i goście kończyli w dziewiątkę, ale więcej goli nie padło.

- To było bardzo trudne spotkanie na trudnym terenie, rok temu Legia zdołała tu wygrać – powiedział Goncalo Feio. – Jako trener Legii muszę docenić pracę drużyny Widzewa. Dwie różne połowy, w pierwszej - Widzew z planem na mecz, bardzo zachowawczy. Udały nam się dwie akcje, jednak z wykorzystaniem Marca Guala jako fałszywego napastnika, druga w wyniku skutecznego pressingu. W drugiej Widzew był inny, bardzo agresywny w pressingu i więcej miejsca było za plecami łodzian. Generalnie takich zwycięstw jak dziś, trochę nam zabrakło w tym sezonie.

- Rywale skorzystali z naszych prezentów, a 45 minut dobrej gry nie wystarczy, żeby wygrać - powiedział Żeljko Sopić, trener Widzewa.

Widzew Łódź – Legia Warszawa 0:2 (0:2) 0:1. R. Morishita (16), 0:2 M. Gual (33)

Widzew: Gikiewicz – Therkildsen,, Żyro, Ibiza, Kozlovsky (70, Krajewski) – Hanousek, Czyż (86, Kerk), Shehu – Alvarez, Sobol (70, Tupta), Sypek.

fot. Sebastian Sołtyszewski

Dom Pomocy Społecznej przy ul. Krasickiego w Radomsku stanie się miejscem jeszcze bardziej przyjaznym, bezpiecznym i wygodnym dla swoich mieszkańców. Samorząd województwa łódzkiego przekazał ponad  240 tys. zł dofinansowania ze środków PFRON  na modernizację DPS-u.

 

Dla mieszkańców DPS-u, czyli osób starszych, często poruszających się na wózkach, z ograniczoną sprawnością, nawet zwykła kąpiel może być ogromnym wyzwaniem. Zbyt wąskie drzwi, brak uchwytów, wysokie progi, wanny – to wszystko, co dla większości z nas nie jest barierą, dla osób z niepełnosprawnościami staje się przeszkodą. Dlatego ta inwestycja to coś znacznie więcej niż tylko remont. Dzięki modernizacji 10 łazienek oraz budowie dwóch nowych pokoi, starszym osobom z niepełnosprawnościami będzie zdecydowanie łatwiej funkcjonować na co dzień.

_TR62835net.jpg

- Jednym ze strategicznych zadań dla Zarządu Województwa jest polityka senioralna. Przeznaczamy 7 mln złotych na dostosowanie budynków i instytucji do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Cieszymy się, że 240 tys. złotych trafi do radomszczańskiego DPS. Oferta tej placówki zostanie rozszerzona, ale przede wszystkim zwiększy się komfort jej mieszkańców. Takie inwestycje realizowane są w różnych powiatach. Dostrzegamy problem demografii i starzenia się społeczeństwa, dlatego takie działania są niezbędne – mówi Artur Ostrowski, Członek Zarządu Województwa Łódzkiego.

- Ta inwestycja na pewno poprawi komfort naszych mieszkańców. W naszym budynku są jeszcze łazienki, które są wyposażone w wanny. A to niestety nie jest bezpieczne dla osób z niepełnosprawnościami. Teraz będziemy mieli nowoczesne pomieszczenia, dostosowane do potrzeb naszych podopiecznych – dodaje Mariola Kaczmarczyk-Utratna, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Radomsku.

- Dla mnie są tu dobre warunki, gdzie ma mi być lepiej? Jestem samotny, mimo że mam swój dom, to jestem kawalerem i tu mam dobrą opiekę. Rano śniadanie, później gimnastyka, nie narzekam. Do nieba nie chcą brać, mam 86 lat i jakoś ciągnę – śmieje się pan Stanisław, jeden z mieszkańców DPS w Radomsku.

W DPS-ie zamontowane zostaną nowoczesne, bezprogowe prysznice z odpływem liniowym, poręcze i systemy przyzywowe. Płytki będą wymienione na kontrastowe, które ułatwią poruszanie się osobom słabowidzącym. Wszystko po to, by każdy mieszkaniec DPS był bardziej samodzielny i czuł się bezpiecznie. A dwa nowe pokoje z łazienkami pozwolą przyjąć kolejne osoby, które czekają na miejsce i potrzebują wsparcia i całodobowej opieki.

_TR62855net.jpg

- Od lat pracujemy nad tym, żeby poprawiać komfort pensjonariuszy. Stąd kolejne inwestycje – również ta, którą dzisiaj prezentujemy. Co roku wykonujemy różnego

rodzaju zadania, które pozwolą tworzyć dobre warunki dla osób wymagających wsparcia w naszym powiecie – podkreśla Łukasz Więcek, starosta radomszczański.

Na co dzień DPS w Radomsku opiekuje się 62 mieszkańcami. Są tu osoby z różnym stopniem niepełnosprawności, poruszające się na wózkach inwalidzkich, korzystające z balkoników, kul, osoby starsze słabowidzące i niedowidzące. Dzięki terapii zajęciowej, rehabilitacji, wsparciu psychologicznemu i zwykłym, codziennym rozmowom – placówka ta staje się domem nie tylko z nazwy.

_TR62898net.jpg

Całkowita wartość modernizacji to blisko pół miliona złotych, z czego ponad 240 tys. zł przekazał samorząd województwa łódzkiego z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, a druga część pochodzi od powiatu radomszczańskiego.

„Niedaleko pada jabłko od jabłoni” – to przysłowie najlepiej opisuje gospodarstwo sadownicze Jędrzeja Góreckiego z Nowego Kłopoczyna w pow. rawskim. Sady jabłkowe i pasję odziedziczył po dziadku, choć od kilku lat stawia na ekologię.

Powiat rawski, razem z sąsiednim skierniewickim i grójeckim to część największego sadu Europy. To tu, w Nowym Kłopoczynie  w gm. Sadkowice swoje uprawy ma Jędrzej Górecki. To 15 hektarów po pradziadku, dziadku i tacie, na których rozciągają się sady jabłkowe, kiedyś uprawiane konwencjonalnie, a od 2018 roku ekologicznie.

– Wszystkim wydaje się, że sad ekologiczny to sad ze starymi jabłonkami, w kształcie parasolek, gdzie trawa jest po kolana, gdzie się nic nie robi, nie prowadzi żadnych zabiegów, tylko taki sad rośnie sam, a potem się zbiera jabłka w worki – żartuje pan Jędrzej stojąc pomiędzy długimi rzędami jabłoni karłowych, które w niczym nie przypominają starych jabłoni. Choć to niewielkie drzewka, za to dają bardzo dużo owoców.

sadownik_2.jpg

Pan Jędrzej, rolnik-sadownik praktycznie wychował się w rodzinnym sadzie. Jako dziecko pomagał dziadkowi, tacie, a teraz sam prowadzi gospodarstwo i nie ukrywa, że to praca całą dobę. – Średnio mój dzień pracy to 17 godzin, czasami jest tak, że trzeba wszystko w dzień odespać, bo pracować trzeba w nocy – opowiada. Tak się zdarza, gdy np. w ciągu dnia nie ma warunków do oprysków czy, tak jak ostatnio trzeba było ogniskami w nocy ogrzewać plantację, żeby nie uszkodziły jej majowe przymrozki.

Praca jest przez cały rok, miesiącami odpoczynku są grudzień i styczeń, ale i wtedy trzeba doglądać upraw. Codzienne obowiązki to pielęgnacja, pielenie chwastów, opryski – oczywiście w tym przypadku oparte tylko na miedzi, wapnie i siarce.

sadownik_3.jpg

Jak przyznaje pan Jędrzej, uprawy wolne od pestycydów to wyższa szkoła jazdy bo np. w Polsce lista środków do ochrony ekologicznych upraw jest zdecydowanie uboższa niż w krajach zachodnich. Zdecydował się na ekologię w 2018 roku zmieniając styl życia na zdrowszy, oparty na naturalnych produktach. Przez kilka lat próbował w sposób ekologiczny hodować borówkę amerykańską, miał nawet certyfikat. Niestety, poddał się, gdy okazało się, że choć sam nie stosuje chemicznych oprysków, to za dużo jest ich wokół. – Zrezygnowaliśmy z borówki ekologicznej w ubiegłym roku, bo cały czas nam wychodził w zanieczyszczeniach fungicyd, w sadownictwie konwencjonalnym to główny środek do walki z parchem, poważną chorobą grzybiczą roślin. Opadał na borówkę w postaci zniosów, ale ten owoc, ze względu na mały przyrost masy, jak złapie pozostałość tego środka, to trzyma – tłumaczy. Jabłka, jak dodaje, pod tym względem są znacznie wytrzymalsze. Związki owoców są malutkie, ale potem rosną i oczyszczają się z przyniesionej przez wiatr chemii.

sadownik.jpg

Wśród jego upraw dominuje gala, ale są i inne odmiany np. idaret, burkred, prince, red eveline, red pauline. Plony sprzedaje głównie za granicę – do Niemiec, Austrii i Holandii. Tam jego jabłka są znane, choć już pod szyldem pośrednika. Nie ukrywa, że jest gotowy na sortowanie i pakowanie jabłek dla lokalnych odbiorów, ale na rynku ekologicznym w Polsce nie ma takich ofert. – Kilogram jabłka w hurcie kosztuje 3 zł, a w sklepie klient za kilogram ekologicznych jabłek musi zapłacić 8-9 złotych – mówi.

Choć jabłkowe sady, zwłaszcza w porze kwitnienia są zachwycające, to tak naprawdę bardzo ciężki kawałek chleba, zarówno w uprawach ekologicznych, jak i tradycyjnych. – Ten biznes pod chmurką jest czasem bardzo niewdzięczny, bardzo trudny i trzeba mieć dużo cierpliwości, a nawet być bardzo zawziętym i upartym – mówi, ale jemu akurat tych cech nie brakuje. Nie było na rynku maszyny do pielenia chwastów między rzędami jabłonek? Zrobił ją sam.

sadownik_4.jpg

Praca w sadzie jest trochę jak same jabłka – i słodka, i kwaśna. Słodka, gdy widać wokół czuć zapach jabłoni czy gdy chudziutkie drzewka uginają się od ciężkich i dorodnych owoców. Kwaśny, a nawet gorzki, gdy tak jak teraz, po pięknym kwietniu przychodzą w maju przymrozki i nie wiadomo ile zawiązków owoców przetrwa i zaowocuje. Pan Jędrzej cały czas patrzy w niebo – w tej pracy trzeba wyprzedzać pogodę lub z nią współgrać. To dotyczy zarówno pór oprysków czy rozwijania siatek przeciwgradowych, które chronią delikatne owoce.

- Człowiek cały czas ma nadzieję, że za rok będzie lepiej, że u nas nie zmarznie – przyznaje pan Jędrzej, który nie ukrywa, że czasem miewa wątpliwości co do przyszłości gospodarstwa. – Nie wiem, czy bym chciał, żeby moje dzieci przeżywały te stresy – mówi.  

Na razie pomagają tacie, tak jak on swojemu. – Ja żyję tym od dziecka, to się ma we krwi – dodaje i… ciągle szuka nowych pomysłów na rozwój. Najnowszy to ekologiczna uprawa arbuza. Planuje to zrobić na działce 1,5 hektara. – To będzie taki eksperyment, czy się uda, czy jest opłacalne. Zdarzają się uprawy w Polsce, ale na małą skalę. Zresztą to też nie będzie prawdziwy arbuz, ale arbuzodynia, bo to są te prążkowane, które możemy spotkać w sklepach. Prawdziwy arbuz jest ciemnozielony, czerwony i soczysty w środku, a do tego sporo mniejszy – wyjaśnia.

W gospodarstwie w Nowym Kłopoczynie nie tylko uprawy są ekologiczne, ale i dom, bo państwo Góreccy zbudowali go z betonu konopnego, który otacza drewniany szkielet. Rodzina budowała go kilka lat, teraz doceniają swoją decyzję. – Zawsze powtarzam: nie ma w naturze kwadratowych gniazd czy nor, my nawet stół mamy okrągły – mówi pan Jędrzej.

 kłopoczyn.jpg

Czego sobie i innym rolnikom oraz sadownikom życzy z okazji Dnia Rolnika?

- Przede wszystkim łagodniejszego klimatu i żeby polskie jabłka trafiały na polskie stoły w większych ilościach – mówi.

kw

fot. A. Kostkowski

Ma na imię Falcia. Skończyła 2 miesiące i już czeka na nią etat na łódzkim lotnisku. Suczka rasy  Border Collie będzie odstraszała ptaki. Uczy ją tego – Falco- kilkunastoletni „psi profesor”. Lublinek wziął przykład z lotniska na Florydzie.

Falcia właśnie rozpoczyna  szkolenie. Będzie uczyć się bezwzględnego posłuszeństwa oraz odpowiednich komend na gwizdek pasterski. Jest bardzo ciekawska i ani trochę nie boi się samolotów.

Ptaki przyzwyczajają się do tradycyjnych rozwiązań, czyli na przykład do mechanicznych odgłosów ptaków. Dlatego amerykańscy specjaliści opracowali metodę płoszenia ptaków oraz ssaków na lotnisku przy pomocy psów. I z tych doświadczeń korzysta Lublinek.

Psy swoją obecnością skutecznie zniechęcają ptaki i inne stworzenia do przebywania na terenie lotniska. Ptaki postrzegają psa jako drapieżcę i szybko uczą się, że teren patrolowany przez Border Collie nie jest bezpiecznym miejscem do żerowania.

Ptaki są bardzo niebezpieczne dla samolotów, szczególnie podczas podrywania maszyny do lotu. Zderzenie samolotu startującego z prędkością 250 km/godz z kilkukilogramowym ptakiem to uderzenie porównywalne do tego, jakie powoduje półtonowy ciężar spuszczony z wysokości około trzech metrów.

Metoda Border Collie po raz pierwszy została zastosowana w lutym 1999 na lotnisku Southwest Florida International Airport. 

Falco niedługo przejdzie na emeryturę. Ale wcześniej musi przekazać swoją wiedzę Falci, która będzie mogła zacząć pracę kiedy skończy pół roku.

 

AK