Przejdź do treści Przejdź do menu głównego Przejdź do wyszukiwarki

Frontowe budynki Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi będą modernizowane. Muzeum podczas remontu będzie jednak otwarte dla gości.

- Szykujemy się do gruntownej modernizacji budynków, które stoją od strony Placu Wolności. To, że będziemy za chwilę w budowie, nie oznacza jednak, że przestajemy działać. W budynkach znajdujących się na dziedzińcu będziemy prowadzić działania edukacyjne. Zapraszamy do kontaktu z muzeum, do śledzenia naszych propozycji i zapisywania się na warsztaty i spotkania - zachęca Dominik Płaza, dyrektor MAiE.

Gdy rozpocznie się remont, do budynków na dziedzińcu muzeum będzie można wchodzić przez bramę tuż obok dotychczasowego wejścia (Plac Wolności 14). Przygotowania do modernizacji już się rozpoczęły. Z początkiem marca zamknięte zostały wystawy stałe, które dotąd można było oglądać w budynkach od strony Placu Wolności: „Przeszłość wydobyta z ziemi” oraz wystawa etnograficzna „Szare jak ziemia, barwne jak pamięć”. Nadal dostępna jest wystawa czasowa „Kolekcja w drodze. Afryka ze zbiorów Krzysztofa Findzińskiego”. Tę ekspozycję można oglądać w budynku na dziedzińcu muzeum.

Gruntowna modernizacja frontowych budynków, czyli tych od strony Placu Wolności, to druga część metamorfozy muzeum w nowoczesną instytucję kultury. Dzięki inwestycji placówka samorządu województwa łódzkiego zyska odnowione przestrzenie, co znacznie zwiększy powierzchnię wystawienniczą. Budniki zostaną odnowione od dachu po piwnice. Wymieniona zostanie stolarka okienna, a zabytkowa stolarka drzwiowa po renowacji odzyska dawny blask. Ponadto wymienione zostaną wszystkie instalacje oraz stropy i sufity. Budynek zyska też nowoczesny system ochrony przeciwpożarowej oraz dwie windy. Po remoncie zmieni się układ wystaw stałych i czasowych. Zostaną udostępnione miejsca, które dziś są zamknięte dla zwiedzających.

W środę, 5 marca stan przygotowań do rozpoczęcia modernizacji oglądały Marta Cienkowska, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego oraz Agnieszka Ryś, wicemarszałek województwa łódzkiego. Planowy termin rozpoczęcia robót to czerwiec 2025. Inwestycja zostanie zakończona w 2028 roku. Wartość projektu to prawie 102,5 miliona złotych. Ta cześć modernizacji została dofinansowana z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Przypomnijmy, że w pierwszym etapie rewitalizacji, za ponad 30 mln zł, przebudowane zostały dziedziniec oraz stojące na nim budynki gospodarcze. Są tu teraz sale edukacyjne, pracownie konserwacji eksponatów oraz magazyny.

aa

Przy modernizacji drogi wojewódzkiej nr 486 w Działoszynie robotnicy odkryli pozostałości po starym cmentarzysku. Wśród znalezisk archeolodzy wymieniają m.in. monety z XV wieku. 

mury_kolejne.jpg

 

W trakcie badań archeologicznych na ulicy Kościelnej, między kościołem pw. św. Marii Magdaleny a Placem Kościuszki, badacze natrafili na pozostałości starego cmentarza.

4_8.jpg

Odkryli 238 miejsc pochówku, a w nich szczątki 208 ciał. Znaleziono również tzw. ossuarium – zbiorowy grób zawierający kości ok. 280 osób.

zbiorowe_kości_2.jpg

W większości były to osoby dorosłe, ale odnaleziono tam także szczątki dzieci.

Co jeszcze udało się odnaleźć?

W grobach archeolodzy odkryli monety – denary Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka z XV wieku, szelągi Zygmunta III Wazy, Stefana Batorego i Jana Kazimierza. Dawniej wkładano je do ust zmarłych jako „zapłatę” za przeprawę na tamten świat. Znaleziono również dewocjonalia – różańce, medaliki i biżuterię, a także fragmenty murów dawnego kościoła parafialnego, który – jak się okazuje - istniał tu już w średniowieczu.

 

 

elementy.jpg

Odkryte szczątki zostały pochowane na cmentarzu parafialnym w Działoszynie. Pozostałe znaleziska trafiły pod opiekę archeologów i zostaną przekazane do Muzeum Regionalnego im. Stanisława Sankowskiego w Radomsku, gdzie każdy zwiedzający będzie mógł je zobaczyć.

 

 

eleemnty_2.jpg

Pierwsze wzmianki o Działoszynie pochodzą z 1411 roku. Przez wieki pełnił ważną funkcję na szlaku handlowym, organizowano tu jarmarki, a mieszkańcy zajmowali się handlem i rzemiosłem. Miasto niemal całkowicie zostało zniszczone przez Szwedów w XVII wieku. Rozbudowa drogi wojewódzkiej nr 486 odsłoniła nowe ślady historii miasta leżącego obok Załęczańskiego Parku Krajobrazowego.

al, mn.

Zaczynali od 5 kóz, a dziś mają ponad 100 i ciągle ich przybywa. Zaczynali od najprostszych twarogów, dziś robią sery typu korycińskiego z mnóstwem przypraw, ricottę, kefiry i jogurty. Wszystkie produkty – świeże i przyrządzane według tradycyjnych receptur – można kupić na ryneczku „Prosto od rolnika” w Łodzi.

Wszystkich przyjeżdżających po „Produkty z zagrody” w porze wypasu kóz wita radosne meczenie. W zagrodzie jest ponad 100 zwierząt, wśród nich wiele malutkich koźlątek. Lgną do gości, podchodzą do nich, ocierają się i ustawiają do głaskania. – One są przyzwyczajone do ludzi, do dzieci – potwierdza pani Jadwiga Bęczek, która prowadzi zagrodę razem z mężem Mariuszem. Gospodarstwo ma ponad 130 lat i przechodziło z rodziców na dzieci. – Jesteśmy już chyba 6. Pokoleniem, które tu gospodarzy – mówi pani Jadwiga.

Z_zagrody.jpg

W 2013 roku przejęła z mężem ziemię po rodzicach. Działka znajduje się w granicach Łodzi, przy ul. Jana i Cecylii, choć krajobraz wokół nie przypomina miasta. Od zawsze były tu krowy, a także kury, króliki, czy nutrie, a od 2019 roku kozy. Pani Jadwiga i pan Mariusz pierwsze 5 dostali od sąsiada, któremu zmarła żona.

- Gospodarstwo przejęliśmy w opłakanym stanie, na początku nie wiedzieliśmy co z nim zrobić – wspomina pani Jadwiga. Z podpowiedzią przyszli okoliczni mieszkańcy sprowadzający się w rejon zagrody. Dopytywali o wiejskie jajka, mleko prosto od krowy czy świeże warzywa. Tak się zaczęło, a gdy doszły kozy, to pani Jadwiga, dzięki przyjaciółce zapisała się na kurs dla serowarów. – Nie mam serca do warzyw, zawsze bliższe mi były zwierzęta. Myśleliśmy o krowach, ale nie byliśmy na nie gotowi i wtedy do nas dotarły te kózki – opowiada pani Jadwiga.

Z_zagrody_1.jpg

Zagroda szybko się rozrosła, a kozie mleko zaczęło być popularne i potrzebne. W krótkim czasie z kilku kóz zrobiło się spore stado, zaczęli więc wyrabiać nie tylko twarogi „jak od babci”, ale i sery, kefiry, jogurty. Pan Mariusz również ukończył kurs serowarstwa, do tego cały czas się dokształcają, wymieniają uwagami z innymi producentami serów rzemieślniczych.

W zagrodzie wszystko odbywa się bardzo tradycyjnie, już od samego początku, bo zarówno krowy, jak i kozy są dojone ręcznie. Do niedawna sery i twarogi wytwarzali w kuchni rodzinnego domu, ale w ubiegłym roku pan Mariusz przygotował specjalne pomieszczenie, obok którego jest też mały sklepik.  

Z_zagrody_2.jpg

Specjalnością zagrody są sery kozie: „czyste” oraz z różnymi przyprawami m.in. z czarnuszką, czosnkiem niedźwiedzim, chilli i żurawiną, pomidorem, rukolą oraz sezamem, a także pokrzywą, konopią czy chabrem. W ofercie są także twarogi z mleka krowiego, serki do smarowania, a także ricotta. Państwo Bęczkowie sprzedają też mleko oraz jogurty i kefiry. Wszystko naturalne, zdrowe. Po produkty klienci przyjeżdżają do zagrody, ale państwo Bęczkowie jeżdżą też z nimi na rynki oraz targi. W Łodzi można ich spotkać na „Rynku prosto od rolnika” przy ulicy Piwnej (przy Manufakturze). Są tam w każdą sobotę, ale po sery najlepiej przyjść z samego rana, bo sprzedaż trwa do ostatniego produktu, a te… znikają szybko.

Najpierw smak rzemieślniczych serów poznali najbliżsi sąsiedzi, ale teraz mają klientów z całego województwa. – Przyjeżdżają do nas ludzie z Brzezin, Niesułkowa, z Łodzi, a odkąd jesteśmy na ryneczku, to mogą sery tam kupować. To działa w obie strony, bo klienci, którzy spotkali nas na rynku, często przyjeżdżają do zagrody sprawdzić czy mamy kozy i czy wszystko jest prawdziwe – śmieje się pani Jadwiga.

Z_zagrody_3.jpg

 Stąd państwo Bęczkowie mają pomysł na otwarcie zagrody edukacyjnej, a także mini skansenu wsi. Przygotowania już zaczęli od sporej kolekcji maszyn i urządzeń używanych przed laty do prac w polu. Jak mówią, zagroda powstała z miłości do gospodarstwa, ziemi i tradycji, a oni chcą się tym dzielić z innymi.  

Rynki „Prosto od rolnika”, na których można kupić świeże i tradycyjne produkty bezpośrednio od lokalnych producentów, działają w każdą sobotę w dwóch miejscach w Łodzi – jeden przy ul. Drewnowskiej 75, w pobliżu Manufaktury, na terenie dawnego szpitala (wjazd od ul. Piwnej 10) a drugi na parkingu przy Sport Stacji w Centrum Handlowym Port Łódź, przy ul. Pabianickiej 245. Można tam kupić owoce i warzywa, mleko, rzemieślnicze sery, domowe przetwory oraz pierogi, zioła, miody, soki i zakwasy. Jest tradycyjny chleb oraz „swojskie” wędliny i mięsa.

Z_zagrody_4.jpg

Oba rynki działają od rana do godzin południowych, ale na zakupy najlepiej wybrać się wcześniej, bo produkty szybko znikają.

kw

fot. Marcin Romanik

   

Kikgel, mała, rodzinna firma z Ujazdu zaczynała 30 lat temu z 5 pracownikami i produkcją przy domu. Dziś ma 35 pracowników, w tym roku otworzy nowoczesny zakład, a jej innowacyjne opatrunki hydrożelowe mają w swoich apteczkach amerykańscy żołnierze.

Opatrunki z Ujazdu od 30 lat pomagają leczyć rany - oparzeniowe, przewlekłe czy zwykłe stłuczenia, otarcia i obrzęki. Są stosowane w ratownictwie medycznym, przez strażaków, żołnierzy, policjantów, korzystają z nich lekarze na oddziałach chirurgii, jak i salony chirurgii plastycznej. Od wielu lat stanowią część osobistego wyposażenia żołnierzy amerykańskiego korpusu piechoty morskiej, czyli US Marines. W apteczkach IFAK (Individual First Aid Kits) produkty firmy Kikgel mają również żołnierze polskiej armii oraz ratownicy medyczni. Za sukcesem przedsiębiorstwa, które jest świetnym przykładem połączenia biznesu i nauki, stoi jedna rodzina – Mirosław Kik i jego trzej synowie.

- Na początku produkcja szła małymi kroczkami, przez pierwszy rok mało sprzedawałem, a przez pierwsze dwa lata dopłacałem do działalności firmy – wspomina Mirosław Kik.

Kikgel_4.jpg

Historia opatrunków sygnowanych nazwiskiem rodziny z Ujazdu sięga 1986 roku i jest związana z patentem Politechniki Łódzkiej. Jak wspomina pan Mirosław, który wtedy prowadził firmę zajmującą się tworzywami sztucznymi, gdy nieżyjący już profesor Janusz Rosiak wraz ze swoim zespołem z wydziału chemii opracował metodę radiacyjną tworzenia hydrożeli, on zaczął wykonywać foremki do opatrunków. Najpierw, gdy patent był wdrażany, to były niewielkie ilości, ale z czasem ich liczba wzrosła, bo nad hydrożelami zaczęły się badania kliniczne.

– Najpierw wykonałem maszynę do tych foremek, ale później, jak już poznałem technologię produkcji opatrunków, to okazało się, że sam mogę je produkować – opowiada. Jak dodaje, później to do jego zakładu w Ujeździe przyjeżdżali na zajęcia praktycznie studenci profesora Rosiaka. Badania nad opatrunkiem trwały kilka lat, i poza Polską zostały opatentowane również w USA, Niemczech czy w Wielkiej Brytanii. Swoją pozycję firma budowała cierpliwością i wiarą w innowacyjny wyrób medyczny. – Hydrożel był pomyślany, jako opatrunek oparzeniowy, ale w czasie badań klinicznych okazało się, że wspomaga gojenie wszystkich trudno gojących się ran i owrzodzeń – opowiada pan Mirosław, który w latach 90. odkupił patent od PŁ. Sukces hydrożeli z Ujazdu tkwi w technologii – opatrunek ma 91 procent wody, dzięki czemu oprócz działania kojącego i chłodzącego, przede wszystkim dobrze nawadnia ranę wspomagając oczyszczanie z wydzieliny ropnej oraz bakterii niejako „zasysając” je do środka opatrunku.

Kikgel_3.jpg

Na bazie patentu PŁ, w ciągu trzech dekad działalności firma wypracowała swoje cztery flagowe produkty: Aqua-Gel, BurnTec, HydroAid i Neoheal. Wszystkie spełniają wyśrubowane normy Dyrektywy Europejskiej dotyczącej wyrobów medycznych, posiadają niezbędne certyfikaty ISO oraz CE oraz zdobyły  liczne nagrody. Są wykorzystywane na oddziałach oparzeniowych, w chirurgii czy dermatologii.  Przewagą opatrunku nad tradycyjną gazą jest elastyczność i to, że nie przywiera do rany, co sprawia, że usuwanie go jest szybkie i bezbolesne. To ważne, gdy liczy się czas, więc opatrunki mają m.in. ratownicy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. – Gdy była burza na Giewoncie i wielu turystów zostało tam poparzonych przez pioruny , to słyszeliśmy, że ratownikom zabrakło naszych opatrunków – mówi Mirosław Kik wspominając tragiczne wydarzenia z Tatr z 2019 roku.

Kikgel_1.jpg

Produkowane w Ujeździe hydrożele szybko poznali też pacjenci z innych krajów, najpierw europejskich. W przypadku Czech, skuteczność opatrunku najpierw przetestowała na sobie przedstawicielka handlowa, która leczyła nimi rany oparzeniowe, jakich doznała w Polsce.

Przełomem w dystrybucji zagranicznej okazały się targi medyczne FIME w Miami. Tam hydrożele z Ujazdu zainteresowały przedsiębiorstwo zaopatrujące amerykańską armię. Współpraca trwa już od dekady, a hydrożele BurnTec są na stałym wyposażeniu indywidualnych apteczek amerykańskich Marines. – Skład produktu jest taki sam, różnica jest w wielkości opatrunku oraz opakowaniu wytrzymałym na zróżnicowane temperatury, w przypadku tego produktu cały hydrożel jest zanurzony we włókninie – wyjaśnia Piotr Kik, który w firmie zajmuje się kontaktami z partnerami zagranicznymi.

 

Kikgel_2.jpg

Firma cały czas stawia na rozwój, w którym wspiera się dotacjami unijnymi. Ostatnia pomogła wybudować nowoczesny zakład z magazynem oraz komfortową częścią biurową. To będzie duży krok, bo od początku działalności do dziś produkcja jest prowadzona tuż obok domu właścicieli firmy. Nowa siedziba nie jest daleko, bo… po drugiej stronie  ulicy, ale to już zupełnie inne warunki i przestrzenie. Inwestycja jest realizowana w ramach dotacji unijnej, firma dostała na nią ponad 2,5 mln zł w ramach RPO Województwa Łódzkiego 2014-2020.

Kikgel_5.jpg

Oprócz rozwijania swoich produktów, firma Kikgel od kilku lat prowadzi również dystrybucję innych nowoczesnych wyrobów medycznych do leczenia ran m. in. płynów antybakteryjnych do ich płukania czy wysokospecjalistycznych opatrunków z jonami srebra oraz kolagenowych. Na polski rynek sprowadza również opatrunki z medycznym miodem Manuka.

kw

fot. Piotr Miśkiewicz

zdjęcia z produkcji oraz gali - materiały firmy Kikgel