Zawód aktorki to dla mnie wspaniałe spotkania
wtorek, 24 czerwca 2025Łódzkie dla młodych. Wprawdzie dopiero kończy czwarty rok Szkoły Filmowej w Łodzi, ale już ma na zawodowym koncie wiele sukcesów. Jest w zespole Teatru Jaracza, gra w Teatrze Polskiego Radia, zajmuje się dubbingiem, a wkrótce zadebiutuje w filmie. - Nie żyję tylko marzeniami, wyznaczam cele, a potem staram się je rzetelnie realizować
i mam trochę szczęścia - mówi Sara Lityńska, zapracowana młoda aktorka, tegoroczna dyplomantka Szkoły Filmowej w Łodzi.
Tylko w zakończonym właśnie sezonie Teatru Jaracza zagrała kilka dużych ról: Konstancję, żonę Mozarta w „Amadeuszu” Anny Wieczur, Mariannę w „Świętoszku” Magdaleny Piekorz, Agnes w „Grze w Strindberga” Roberta Latuska.
Na scenie Jaracza zadebiutowała już na drugim roku studiów rolą w „Dziadach” Adama Sroki.
- Grałam Młodą Dziewczynę w czwartej części „Dziadów”. Jeździłam po deskach dużej sceny na dziecięcym rowerku i z uwagą słuchałam tekstu Mickiewicza, w którym dzięki temu spektaklowi na nowo się zakochałam - wspomina Sara Lityńska.
Niedługo potem zagrała Kasię w „Gwałtu, co się dzieje!” Grzegorza Kempińskiego.
- Zadziorna dziewczyna, chodząca w spodniach, w skórzanej kurtce, wiedząca czego chce, kogo kocha i za kogo chce wyjść. Mocna, ale też dowcipna rola - mówi Sara.
Kolejny był „Amadeusz”, duża rola w monumentalnym spektaklu, gdzie na scenie oprócz aktorów śpiewali soliści oraz grała orkiestra symfoniczna wykonująca na żywo muzykę Mozarta.
- Zagrałam żonę kompozytora. Najpiękniejsze było to, że w trakcie 3,5-godzinnego spektaklu mogłam pokazać rozwój mojej bohaterki. Od szaleńczo zakochanej w Mozarcie trzpiotki, dziewczyny z ubogiego domu, która nagle trafia na salony i jest na szczycie, aż po wdowę samotnie wychowującą dziecko, która nie ma nic - mówi Sara.
A potem była kameralna „Gra w Strindberga”, sztuka napisana na dwie aktorki - młodziutką, która dopiero wkracza w zawód, i dojrzałą, która w zasadzie schodzi ze sceny.
- To było wspaniałe, że jeszcze na studiach mogłam obserwować podczas pracy aktorkę, która ma tak ogromne doświadczenie, panią Agnieszkę Kowalską. W ogóle to rzecz nie do przecenienia, że zespół Jaracza jest wielopokoleniowy. Jestem najmłodsza i bacznie obserwuję pracę moich starszych kolegów i koleżanek. Te spotkania bardzo wiele mi dają – przyznaje aktorka.
Najnowsza rola Sary w Jaraczu to Marianna w „Świętoszku”, którego wyreżyserowała Magdalena Piekorz.
- Jak się dowiedziałam, że pani Magdalena będzie u nas reżyserować, to zrobiłam wielkie oczy, bo znam jej twórczość i uwielbiam film „Pręgi”. Otrzymałam możliwość zagrania w klasyce, w spektaklu z piękną scenografią i kostiumami, w których trzeba nauczyć się chodzić, zanim wejdzie się na scenę. Najbardziej cieszy mnie to, że mówimy wierszem, a ja przecież dopiero co ten wiersz skończyłam w szkole, to fantastyczne, że mogę od razu w pracy do niego wrócić - opowiada Sara.
Do zespołu teatru Jaracza Sara dołączyła, będąc studentką.
- Wiem, że ludzie, którzy kończą szkołę, przez lata szukają pracy, pukają do różnych drzwi i te drzwi się nie otwierają. Ja mam to szczęście, że mnie się one trochę uchyliły i będę robić wszystko, żeby się nie zatrzasnęły - mówi.
Sarę Lityńską widują bywalcy Teatru Jaracza, ale jeszcze częściej można ją usłyszeć. Od kilku lat gra w Teatrze Polskiego Radia, gdzie zadebiutowała już na pierwszym roku
- Debiutowałam w słuchowisku Polskiego Radia Dzieciom zatytułowanym „Babcocha”,
w reżyserii Adama Wojtyszko. Teatr Polskiego Radia jest dla mnie teatrem wyobraźni
i miejscem wspaniałych spotkań z aktorami i aktorkami, których znam z telewizji, filmu, teatru, dubbingu, o których spotkaniu nawet nie śniłam. Praca z nimi to dla mnie ogromna nauka.
W radiowych „Dziadach”, w reżyserii Mariusza Orskiego, gdzie Sara tym razem grała Zosię, spotkała jednego z bohaterów swojego dzieciństwa.
- Nagrywamy i wchodzi pan Stanisław Brudny. Przywitał się, a mnie przeleciały przed oczami bajki, które oglądałam, jak byłam mała. Mistrz w „Było sobie życie”, Zami z „Gumisiów”, Dziadek Smerf. To było metafizyczne doświadczenie, że zdążyłam się z nim zobaczyć
i pracować - opowiada Sara.
Za rolę Grety w słuchowisku „Dzień pierwszy, dzień ostatni” (reż. Adam Wojtyszko), dostała Nagrodę ARETE za debiut aktorski w Teatrze Polskiego Radia w 2023 roku. Z kolei rola Antonji w słuchowisku „Godzien litości”, który wyreżyserował Jarosław Tumidajski do tekstu Fredry, przyniosła jej Nagrodę Aktorską za drugoplanową rolę kobiecą w kategorii słuchowisk radiowych podczas zeszłorocznej edycji festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. W tym roku na ten prestiżowy festiwal pojedzie jej łódzkie słuchowisko „Czarownica” (reż. Mikołaj Szczęsny) oraz reprezentant Radiowej Dwójki – „Kanał” w reżyserii Michała Zdunika, na podstawie opowiadania Jerzego Stefana Stawińskiego, które było punktem wyjścia do słynnego filmu „Kanał” Andrzeja Wajdy.
- W „Kanale” zagrałam silną i waleczną Stokrotkę w parze z Korabem, czyli Krzysztofem Szczepaniakiem, z którym spotkałam się przy pracy nad „Amadeuszem”. Tam też graliśmy parę - mówi Sara.
Jednak pierwszy był dubbing.
- Wziął się z tego, że moi rodzice, znaleźli w internecie studio dubbingowe
w Warszawie, które robiło warsztaty dla dzieci. Miałam wówczas już 17 lat, ale zadzwoniłam
z pytaniem, czy mogę przyjść. Okazało się, że nie, ale mieli w planach zajęcia dla dorosłych. Dostałam te wyczekiwane warsztaty w prezencie od rodziców. I od tego zaczęła się potem moja praca głosem u świetnego reżysera Bartka Wesołowskiego – wspomina aktorka.
Sara dubbinguje w filmach, bajkach, animacjach dla dorosłych, grach komputerowych. Ostatnio można ją usłyszeć w serialu „Gwiezdne wojny: Akolita” na Disney+, gdzie gra Jecki Lon. Jej głosem mówi także Essi Daven zwana Oczko w najnowszej produkcji Netflix „Wiedźmin: Syreny z Głębin”, na podstawie opowiadania Andrzeja Sapkowskiego.
- Mam tam romans z samym Wiedźminem. Tutaj po raz pierwszy zaśpiewałam piosenkę
w dubbingu – mówi Sara.
Miłośnicy gier mogą ja też usłyszeć jako Seraphine w kultowej produkcji „League of Legends”, jest też polską wersją Kiriko w grze „Overwatch”, a wkrótce jej głos usłyszymy w najnowszej odsłonie gry „Wiedźmin”.
- Gram dziewczynę z wioski, która została ofiarowana potworowi, a więcej szczegółów już niedługo - zapowiada Sara.
Jej droga do zawodu aktorki wiodła przez scenę.
- Śpiewałam od najmłodszych lat, brałam udział w konkursach, festiwalach. Ogromna w tym zasługa moich rodziców, którzy wozili mnie aż z Ciechocinka po całej Polsce. Estrada, adrenalina, jurorzy, widzowie, to wszystko część mojej przyszłej pracy, a miałam z tym kontakt od dziecka - mówi Sara.
Za adrenaliną, jaką dają konkursy, zatęskniła na trzecim roku studiów. Zakwalifikowała się do finału 44. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu oraz 27. Festiwalu Pamiętajmy
o Osieckiej.
- Zaśpiewałam „Nim wstanie dzień” z muzyką Krzysztofa Komedy. Mocną stroną mojej interpretacji była aranżacja, którą przygotował mi Paweł Stankiewicz. Była skrajnie różna od oryginału śpiewanego przez Edmunda Fettinga. To miał być mój pacyfistyczny apel. Udało mi się zbudować odniesienie do aktualnych wydarzeń. W ogóle chcę jako aktorka mówić
o rzeczach ważnych, dawać głos tym, którzy go nie mają i przypominać o ponadczasowych wartościach - mówi z przekonaniem.
W „Pamiętajmy o Osieckiej” zaśpiewała też materiał z egzaminu z piosenki u Agnieszki Greinert. Była to piosenka „Proszę sądu”, lżejszy, komediowy utwór o dziewczynie, która zabiła z miłości swojego partnera. Jej interpretacje przyniosły w konkursie głównym drugie miejsce i nominację do Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie oraz trzecie miejsce i nagrodę specjalną w sopockiej odsłonie kilkuetapowego festiwalu.
Sara śpiewa, ale także pisze piosenki. Jedną z nich zawiozła na Festiwal Piosenki Autorskiej Cała Jaskrawość.
- Jako licealistka poznałam tam Olgę Szomańską, którą jestem zafascynowana od dziecka. To ona podczas warsztatów zapytała, czy nie chcę zdawać do szkoły teatralnej. Chciałam, ale nie wiedziałam, jak to się robi. Dała mi więc kontakt do swojego przyjaciela, pana Piotra Furmana, który prowadzi w Warszawie warsztaty aktorskie. Pojechałam i kazał mi zdawać. No i zdałam.
Teraz kończy czwarty rok Szkoły Filmowej w Łodzi.
- Najbardziej będę pamiętać moich profesorów, których tu spotkałam i którzy byli dla mnie opoką. Gdy pojawiały się wątpliwości, czy obrałam dobrą drogę, utwierdzali mnie w tym, żeby nią iść, bo będzie dobrze. Byli to: pani Matylda Paszczenko, nasza opiekunka roku, która bardzo pomagała w łączeniu obowiązków szkolnych z pracą, pani Anna Sarna, dzięki której po pierwszych zajęciach przeczytałam wszystkie sztuki Ibsena, pan Mariusz Jakus, który zauważył mój nerw, temperament sceniczny, i pozwolił mi to pokazać na egzaminie, pan Marek Nędza, u którego przez cały semestr na próbach jednej świetnej sceny jadłam ptysie ze śmietaną i przez to do dziś nie mogę ich tknąć. Panowie Piotr Krukowski i Marek Niemierowski zachwycali mnie z kolei anegdotami o tym, jak kiedyś wyglądał teatr, pan Paweł Siedlik na pierwszych zajęciach powiedział, że przypominam mu młodą Kolską, państwo Elżbieta Baniewicz, Patryk Kencki i Łukasz Maciejewski, teoretycy, którzy nauczyli mnie, że jeśli chcę coś zagrać, to muszę coś wiedzieć – wylicza młoda aktorka.
Doświadczenie zawodowe zbiera też na planie filmowym. Zagrała w serialu „Ojciec Mateusz”, a w lutym skończyła nagrywać swój pierwszy film.
- To główna rola w filmie fabularnym „Znak sprzeciwu” Mateusza Olszewskiego na podstawie prawdziwych wydarzeń. Gram Alicję Groszek, dziewczynę, która stanęła na czele strajku młodzieżowego we Włoszczowie w 1984 roku. W obsadzie są świetni aktorzy, Piotr Cyrwus, Sebastian Fabijański, Rafał Zawierucha, a moją mamę gra Dominika Kluźniak, którą uwielbiam.
Jej osiągnięcia są dostrzegane. Sara jest stypendystką Rektora Szkoły Filmowej w Łodzi, otrzymała też stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za wybitne osiągnięcia artystyczne. Jakie są jej marzenia?
- Piotr Furman powiedział kiedyś podczas swoich zajęć, żebyśmy zamiast marzeń wyznaczali cele. Trzymam się tego, dlatego teraz zaczynam pisać pracę magisterską, bo zawsze chciałam zostać magistrem jak moja mama. A co dalej u mnie, to opowiem może za jakiś czas – mówi Sara.
aa/fot. seb